czwartek, 15 kwietnia 2010

Skazani na ciszę - Dawid Lodge

Z tylnej okładki książki możemy przeczytać, że jest to książka „na przemian zabawna i wzruszająca”. Opowiada ona historie człowieka, „który próbuje się pogodzić ze starością, śmiertelnością, smutkiem ludzkiej egzystencji oraz swoim największym utrapieniem: głuchotą”. Jego spokój zaburza pojawienie się Alex, młodej, pięknej doktorantki z Ameryki, która okazuje się „intrygantką i mitomanką o niecodziennych upodobaniach seksualnych”, a co więcej, „która pragnie, by został on jej promotorem i nie tylko...”.

Po tak przeczytanym streszczeniu spodziewałam się odwróconych Spóźnionych kochanków Whartona. Spodziewałam się drugiej młodości i miłości, spodziewałam opisów miłosnych uniesień, wyjaśnień, co się dzieje w głowie starszego mężczyzny na widok młodej kobiety. Niestety niczego z tych rzeczy nie dostałam. Przeczytałam natomiast o relacjach pomiędzy ojcem i synem. I to o relacjach, o którzy rzadko się mówi. O sytuacji, kiedy to syn staje się „ojcem swojego ojca”. Przeczytałam o trudzie starości z jakim przyszło się zmagać głównemu bohaterowi. O jego relacjach z młodszą o kilka lat żoną i o tym jakie te kilka lat w ich wieku ma znaczenie. Ale przede wszystkim przeczytałam o radzeniu sobie z nieuniknioną starością…

Ogólnie, książka mi się podobała. Poruszyła wiele tematów tabu. Zwróciła moja uwagę na rzeczy, o których boimy się myśleć. Jednak w tym wszystkim najbardziej przeszkadzała mi postać doktorantki. Ona wręcz zagmatwała cała historię. Odważyłabym się tu nawet na stwierdzenie, że książka byłaby o wiele lepsza bez niej i w cale by na tym nie ucierpiała. Ewentualnie na odwrót, gdyby historia Alex była pierwszoplanowa, gdyby ich relacje były głównym wątkiem książki… a tak jak to zrobił Lodge, że jest to tylko wplecenie kilku epizodów… Dla mnie ogromny minus. Czytając tą książkę byłam nawet zła, gdyż cały czas wyczekiwałam Alex, jej intryg, miłosnych podchodów. Czekałam, czekałam i się nie doczekałam. Zresztą zakończenie książki, jak chodzi o doktorantkę… było takie do przewidzenia… wręcz tendencyjne.

Przeszkadzały mi również na początku książki liczne rozważanie lingwistyczne. Domyślam się, że miało to na celu przybliżenie czytelnikowi zamiłowań głównego bohatera i wskazanie na czym opierało się jego życie, a co za tym idzie ból związany z utrata słuchu, jednak jak dla mnie było to zdecydowanie zbędne. Bez dwóch zdań, Lodge mógł to zrobić inaczej.
Tak więc, jeżeliby się tylko nie sugerować mylnym streszczeniem książki, to oceniam ją jako dobrą i na pewno dającą do myślenia. Niemniej jednak, po Davida Lodga raczej już nie sięgnę.




Ocena: -4/6

------------------
Wybrane cytaty

"Podczas śniadania wolę go [aparatu słuchowego] nie nosić, gdyż wzmacnia w mojej głowie odgłosy jedzenia płatków kukurydzianych i tostów, przez co brzmią, jakby dinozaury chrupały kości w systemie Surround"

"Często dodaje owo "kochanie", choć niekoniecznie z czułością. Prawdę mówiąc, nie znam nikogo, kto potrafiłby wypowiadać to czułe słówko w tylu różnych tonach podszytych wrogimi nutami, takimi jak zniecierpliwienie, dezaprobata, litość, ironia, niedowierzanie, rozpacz i znudzenia. Tym razem jednak było to lekko przymilne ."

"Język jest tym, co stanowi o naszym człowieczeństwie, co odróżnia nas od zwierząt z jednej strony i maszyn z drugiej, co sprawia, że jesteśmy istotami świadomymi, zdolnymi do tworzenia sztuki, nauki, całej cywilizacji. Jest kluczem do zrozumienia wszystkiego."

"Zawsze był człowiekiem o różnych zainteresowaniach - występujących fazowo. Na różnych etapach swego życia zawsze miał jakieś hobby, zajęcie, które pochłaniało cały jego wolny czas i energię, aż nagle tracił całe zainteresowanie i hobby popadało w zapomnienie, choć czasem powracał doń po latach." - Zupełnie tak, jak ja :)

"... kiedy jakoś udało mi się wszystko przetrwać i znaleźć nowe szczęście u boku Fred [żony], byłem przekonany, że swoje już wycierpiałem, mam teraz tak zwane czyste konto i że od tej pory wszystko będzie mi szło jak z płatka. Ale oczywiście tak nigdy nie jest, nigdy."

3 komentarze:

  1. Oj Zaczytana widzę, że cieżko książkom Tobie sprostać... I dobrze, lepiej mierzyć wysoko. Tym bardziej, iż wnioskuję że "Spóźnieni kochankowie" podobali się Tobie, a ja ich wręcz uwielbiam. Na temat książki się nie wypowiem - nie znam. Za to odnośnie tego, co wypisują na okładkach... Kto to robi i dlaczego ten ktoś właśnie??? W przeważającej mierze brednie istne tam wypisują - albo zdradzą zakończenie, albo namotają a w najlepszym wypadku pomylą wątki...
    Może lepiej już na tych okładkach nic nie pisać, niż takimi wypocinami zniechęcać ludzi do wartościowych książek...No wyżyłam się:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Molly :) No jakoś tak sie zdarzyło, że ostatnie dwie książki rzeczywiście trochę surowo oceniłam, ale może po prostu nie mój "gatunek" w końcu nie można wszystkiego lubić :)Jeżeli chodzi o spóźnionych kochanków, to i owszem, książka bardzo mi się podobała :)A jak sie nie myle, to Ty lubisz Whartona, zgadza się?
    Teraz czytam Zbyt piekna dziewczyna i już czuje, że ta książka będzie mi sie podobać :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Whartona uwielbiam:) To mój ulubiony pisarz, mam do niego wielki sentyment. Z reguły nie czytam książek po kilka razy, ale być może wkrótce przeczytam jego książki od nowa, by podzielić się wrażeniami na blogu:)
    Z niecierpliwością czekam na Twoją recenzję:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń